Które koreańskie marki nie testują na zwierzętach? Moje doświadczenia z kosmetykami cruelty-free

11:34

Photo by Gustavo Zambelli on Unsplash

Od ostatniej notki w maju minęło pół roku. Dla tych kilku osób, które zastanawiały się, co się działo w tym czasie, już spieszę z wyjaśnieniem. Uwaga - post jest długi (nie, żebym dotąd isała krótkie). Sponsorują go małe, puszyste zwierzątka.

Mniej więcej od początku roku konsekwentnie zmieniam kosmetyki na takie, co do których mam maksymalną pewność, że nie mają powiązań z testami na zwierzętach, tj. nie były testowane na zwierzętach na żadnym z etapów produkcji - ani gotowe kosmetyki, ani składniki użyte do ich produkcji.

Jest to temat, który wzbudza trochę kontrowersji i sporo nieporozumień, ze względu na ogólnie panującą dezinformację w temacie. Pogłębia ją angielski termin “cruelty-free”, tłumaczony na “bez okrucieństwa”.

Kosmetyki bez okrucieństwa, czyli jakie?
Termin “cruelty free” odnosi się wyłącznie do testów na zwierzętach. Nie obejmuje wykorzystania składników odzwierzęcych, takich, jak tłuszcz czy włosie, które również wiążą się z okrucieństwem wobec zwierząt, jednak samych składów kosmetyków dotyczy termin “wegańskie”.

Wegańskie, czyli jakie?

Kosmetyki wegańskie to takie, które nie zawierają składników pochodzenia zwierzęcego. Tylko tyle.
Czy to oznacza, że kosmetyki wegańskie mogą być testowane na zwierzętach?

Tak. Kosmetyk może być opisany przez producenta jako wegański, nawet, jeśli firma testuje swoje kosmetyki na zwierzętach. I odwrotnie, kosmetyk może być nietestowany i oznaczony jako cruelty-free, ale zawierać składniki pochodzenia zwierzęcego. Jeśli ktoś chce mieć kosmetyk wegański i nietestowany, musi szukać obu informacji.


Gdzie nie szukać informacji o testach?
Niestety, certyfikaty, informacje na opakowaniach, króliczki, ani zapewnienia producenta nie są wiarygodnym źródłem informacji, zwłaszcza, jeśli producent deklaruje, że “testuje tylko, gdy wymaga tego prawo”. W praktyce oznacza to zwykle, że sprzedaje on swoje produkty w Chinach kontynentalnych, bo to tam testy nadal wymagane są, by wejść na rynek, chodzi zwykle o zgodę tzw. post market testing - marka godzi się, by Chiny przetestowały ich produkty w jej imieniu, jeśli zdecydują, że mają taką potrzebę. Jeśli marka się na to godzi, bierze udział w całym procedrze i nie można uznać jej za wolną od powiązań z testami.
Certyfikaty typu Vegan society czy Viva! są pewną wskazówką, jednak wiele certyfikatów dotyczy danego produktu, nie zaś całej marki - marka może posiadać w swojej ofercie inne kosmetyki testowane, co oznacza, że jest marką testującą.

A co z certyfikatem Leaping Bunny?
Jest to certfikat płatny, a co za tym idzie - nie niezależny. Dodatkowo, w jego przypadku nie są sprawdzane wszystkie istotne informacje, jak pochodzenie składników.

To gdzie w takim razie szukać informacji?
Najbardziej wiarygodne są niezależne źródła, których autorzy zbierają informacje bezpłatnie. Jest to blog Logical Harmony Tashiny Combs, a w Polsce - Happy Rabbit Ewy Wiewiór i grupa na Facebooku Kosmetyki bez okrucieństwa Cruelty free/Vegan cosmetics Kasi Konopy z Pink Mink Studio.

Photo by Leximphoto on Unsplash

Czy te źródła nie są nawiedzone i czasem nie przesadzają?
To właśnie wyśrubowane kryteria sprawiają, że wymienione źródła są najbardziej wiarygodne. Na liście PETY można znaleźć marki, o których wiadomo, że są w Chinach. Jeśli coś jest na liście Tashiny, można po to sięgnąć bez obaw - aktualizuje ją na bieżąco i jeśli tylko status jakiejś marki się zmieni, szybko o tym informuje.

Co to znaczy, że status marki się zmienia?
Status marki może zmienić się w związku z ekspansją do Chin lub na przykład w momencie, gdy marka zostanie kupiona przez inny podmiot, o którym nie wiadomo, jakie ma podejście do testów lub wiadomo, że testuje. Firma może wówczas przestać być cruelty-free lub utrzymać swój status marki nietestującej, kiedy Tashina uzyska deklarację od nowego właściciela.

A co, jeśli nowa firma-matka testuje?
To temat, który nieustannie wywołuje dyskusje i kwestia, którą należy rozważyć samodzielnie. Na Logical Harmony takie firmy znajdują się na liście cruelty-free z adnotacją na temat firmy-matki, w grupie Kosmetyki bez okrucieństwa uznawane są za niezgodne z filozofią grupy. Podejścia są dwa: albo ktoś nie chce zasilać kiesy testującej firmy-matki i rezygnuje z kupowania takich kosmetyków, albo uważa, że kupując kosmetyki ich nietestującej marki “głosuje portfelem” przyczyniając się do pokazania, że nietestowana marka oznacza wyższe zyski. Ja przychylam się do drugiego podejścia, ponieważ wierzę, że przyszłość jest wolna od testów, ale jest to powolna zmiana i warto wspierać dobre decyzje firm. Chętniej jednak wybieram kosmetyki, o których wiem, że są “czyste”.



Zwierzęta laboratoryjne to nie tylko szczury, myszy i króliki. To również koty... | Photo by Edgar Edgar on Unsplash
Wszystko fajnie, ale w UE jest przecież zakaz testów?
Prawo Unii faktycznie zakazuje testowania kosmetyków na zwierzętach. Obecnie nic jednak nie mówi o firmach, które godzą się na testy w Chinach ani o sprowadzaniu i wykorzystywaniu testowanych składników. Większość producentów w ogóle tego nie sprawdza i o tym nie myśli - to przypadek większości polskich firm, które nie mają statusu cruelty-free. Jeśli sprzedają wyłącznie w Polsce, końcowe produkty z pewnością nie są testowane. Nadal jednak mogą być tworzone z testowanych składników.

Ok, a co ze składnikami, które były przetestowane dawno temu? Przecież nawet glicerynę ktoś na pewno kiedyś testował?
Testowanie składników dotyczy zaopatrywania się w składniki u firm, które są obecnie zaangażowane w testy. Nie tego, czy dana substancja była kiedyś, w przeszłości przetestowana. Testowanie nowych składników to trudny temat, ponieważ w wielu miejscach świata testy na zwierzętach są w takim wypadku wymagane (jak choćby w branży spożywczej, gdzie jakiś czas temu miała miejsce kontrowersja dotycząca firmy Beyond Burger). To również dlatego wielkie koncerny opracowujące nowe składniki, jak nowoczesne chemiczne filtry UV, nie mają szans być cruelty-free. Są w zupełnie innej sytuacji, niż mała, rodzinna firma z Polski sprzedająca ręcznie robione mydła. W przypadku nowych substancji sytuacja jest podobna, jak w przypadku leków - jest to zło konieczne, o którym bardzo ciężko jest mówić, ale dla którego nie mamy na ten moment alternatywy.

Testy na zwierzętach są niepotrzebne
Testowanie kosmetyków ogółem jest jak najbardziej potrzebne, jednak w tym przypadku mamy do dyspozycji znacznie lepsze metody, jak testy in-vitro (na tkankach wyhodowanych w laboratorium) czy testy na ochotnikach. Składniki większości kosmetyków są dobrze znane i przebadane, znamy ich bezpieczne stężenia, więc często wymagany jest raczej test konsumencki (by sprawdzić, czy krem jest miły w użyciu i działa) niż istnieje faktyczna konieczność wsmarowania kremu w gałki oczne.

Testy na zwierzętach są okrutne
Nie będę wklejać żadnych linków, jednak zainteresowani znajdą wiele przykrych zdjęć i nagrań w Google. Nie raz czytałam wypowiedzi w stylu “ale jeśli te zwierzęta mają dobre warunki, to może to nie jest takie złe”. Jest złe i jest niepotrzebne. Niestety, testy nie wyglądają tak, że króliki siedzą na złotych poduszkach, podczas gdy usłużni laboranci wsmarowują im w łapki odżywcze serum. Jeśli ktoś jest zainteresowany, jakie konkretnie metody są wykorzystywane, kilka jest wymienionych w Wikipedii.

psy... | Photo by Lydia Torrey on Unsplash

Większość z nas nadal używa kosmetyków firm powiązanych z testami
Skoro testy są okrutne a przy tym zbędne, łatwo wysnuć logiczną konkluzję, że nie powinny mieć miejsca - konkluzję, do której doszły władze UE i którą podziela większość osób. Niestety, z powodu nieprecyzyjnych wytycznych i braku powszechnie dostępnych informacji masa osób przeciwnych testom wciąż nieświadomie używa kosmetyków firm powiązanych z testami. Wydaje się nam, że skoro kupujemy kosmetyki w Polsce, to na pewno nie są testowane, zapewniają nas o tym również sprzedawczynie w drogeriach i perfumeriach i same firmy, poświęcając całe strony na ikonki króliczków i zapewnienia, że są bardzo przeciwni testom i absolutnie nigdy nie testują… chyba, że wymaga tego prawo. Czyli tak w sumie to testują - ale udaje im się to opisać tak, żeby konsument zrozumiał, że nie, poza bardzo rzadkimi, prawie nieistotnymi przypadkami, jak to, że rynek chiński jest dla nich tak atrakcyjny, że wolą porzucić swoją deklarowaną postawę etyczną, bo $$$. Ja takiej firmy wspierać nie chcę, choć koniec końców:

Wybór kosmetyków to osobista decyzja
Ja wybieram kosmetyki nietestowane, jednak rozumiem (tak naprawdę to nie rozumiem), jeśli kogoś ta kwestia w ogóle nie interesuje. Pozostaje jeszcze jedna kwestia, być może w kontekście tego bloga kluczowa, czyli:

Które marki azjatyckie są cruelty-free?
Żadne. Istnieje w sieci wiele list, które dzielą marki na te cf, cf-ale-będące-w-Chinach, podobne listy ma koreańska KARA (Korea Animal Rights Advocates) i japońska JAVA (Japan Anti-Vivisection Association), jednak nie są one wiarygodne z tych samych względów, co inne certyfikaty. Nie mamy wglądu w ich wymagania, nie wiemy, czy sprawdzają pochodzenie składników. Jedyną firmą, która figuruje na liście PETY jest Benton, wiadomo też, że Klairs przekazało darowiznę na rzecz KARY. Oznacza to, że coś się dzieje, że temat jest żywy - obojętnie, czy ze względów PR-owych czy firmy te faktycznie chcą uczestniczyć w pozytywnych zmianach. Nie jest to całkiem bezpodstawne założenie, np. 2sol jest firmą zaangażowaną w temat drugowojennych koreańskich “pocieszycielek”, a Korea zdecydowała się pójść w ślady Europy i wprowadzić zakaz testów (w Japonii testy nadal są dozwolone, choć nie obowiązkowe). Nie zmienia to jednak faktu, że Klairs figuruje u Tashiny na liście “pending”, co oznacza, że nie albo nie wysłali deklaracji, albo nie byli w stanie pewnych rzeczy udowodnić, podobnie np. Whamisa. Niektóre firmy zapytane o testy robią się defensywne i odmawiają komentarza - jak np. Innisfree, które najwyraźniej ma coś do ukrycia?

Rynek chiński jest dla azjatyckich firm niezwykle atrakcyjny i większość popularnych koreańskich i japońskich marek sprzedaje swoje produkty w Chinach stacjonarnie. Sprzedaż online oraz w specjalnych strefach, jak w Hong Hongu, nie wymagają testów na zwierzętach.

Czy to znaczy, że nie stosuję już azjatyckiej pielęgnacji?

“Azjatycka” filozofia pielęgnacji nie wymaga stosowania produktów z Azji. Mój blog skupia się na metodach i świadomej pielęgnacji, nie na konkretnych produktach. Czy świadoma pielęgnacja może ignorować implikacje kosmetycznych wyborów?

Bardziej adekwatnym zresztą byłoby nazwanie jej “pielęgnacją według reddita Skincare Addiction”, ponieważ model, który stosuję opiera się na tzw. “składnikach aktywnych” (ang. actives), jak witamina C, kwasy, retinol, które nie były popularne w Korei, dopóki ich kosmetykami nie zainteresował się Zachód. Kwas salicylowy był, i zdaje się, że dalej jest zakazy w kosmetykach - to dlatego COSRX (i inne firmy) zamiast niego używa betaine salicylate. Wynika to prawdopodobnie z faktu, że kuracje dermatologiczne są tam relatywnie tanie, łatwo dostępne i popularne - stąd brak popytu na słabsze wersje kosmetyczne, które z kolei są bardzo pożądane w USA, gdzie dostęp do służby zdrowia jest, lekko mówiąc, utrudniony.

...małpy. | Photo by Andre Mouton on Unsplash

Czy wymieniłam już wszystkie produkty na cruelty free?
Nie udało mi się jeszcze wymienić wszystkich kosmetyków. Jest masa produktów, polskich i zagranicznych, które nadają się do włączenia do azjatyckiej pielęgnacji. Na pewno w kolejnych postach pojawiać się będą moje rekomendacje - jeśli kogoś interesuje azjatycka pielęgnacja w nurcie cruelty free zapraszam do dalszej lektury bloga, jeśli dla kogoś jest to deal breaker i chce czytać wyłącznie o kosmetykach koreańskich, nie obrażę się :)

Nie będę jednak ukrywać, że dla mnie był (jest) to proces trudny. Kosmetyki do włosów i ciała wymieniam w miarę, jak się kończą, sięgając po zamienniki cf. Podobnie z kolorówką, choć tu zużycie produktów idzie wolniej, więc równolegle poszukuję rzeczy, które spełnią moje oczekiwania równie dobrze, jak te już “znalezione” - jestem osobą, która jak znajdzie dobry tusz, to już zawsze kupuje ten sam, chyba, że producent postanowi go popsuć zmieniając skład, co się zdarza. Na szczęście nowy ulubiony tusz mam już w wersji vegan i cf ;) Wówczas, jeśli mogę, te zbędne nie-cf rzeczy rozdaję znajomym (lub wyrzucam, jeśli odkryję, że mam coś już tak długo, że wstyd się przyznać).

Wymiana pielęgnacji twarzy jest jednak dla mnie bardzo trudna ze względu na “świetne” combo AZS + skłonność do trądziku kosmetycznego. Polskie kosmetyki naturalne, te o “dobrych składach”, tak ukochane w blogosferze w dużej mierze opierają się na naturalnych olejach, z których duża część generuje spore problemy w kwestii mojej przypadłości numer 2. Umiłowanie olejków eterycznych - w kwestii nr 1. Nie wspominając już o tym, że moja cera nie znosi składników popularnie uznawanych za przeciwtrądzikowe, czyli tlenku cynku i witaminy E w formie tokoferolu (octan tokoferylu jest ok) oraz pewnych wielkości kwasu hialuronowego (zabawa w zgaduj-zgadula jakiej wielkości użył producent w danym produkcie - nie polecam). Znalezienie produktu bez tokoferolu samo w sobie jest wyzwaniem, następnie ten produkt musi być cf, a dopiero na końcu mogę się zastanawiać, czy w ogóle działa i czy jest przyjemny (albo chociaż znośny) w stosowaniu. Trafienie na produkt, którego mogę używać, a przy tym spełni oczekiwania kosztuje sporo czasu i pieniędzy - nie tylko muszę poszczególne kosmetyki testować, a następnie leczyć efekty w razie porażki, ale zostaję też ze stertą produktów, których nie zużyję.


Jak ułożyć azjatycką pielęgnację cruelty free?
Mam nadzieję, że Was nie zniechęciłam - ostatecznie jest to proces pozytywny i przy okazji pomaga otworzyć się na nowe produkty, zamiast w kółko używać tych samych (to, co napisałam o tuszu do rzęs tyczy się u mnie również pielęgnacji...) :)

Większość kroków można ułożyć zarówno z azjatyckich jak i zachodnich produktów, a w niektórych kategoriach - jak kwasy czy wit. C - zachodnie są nawet lepsze. Są jednak dwie kategorie, w których Korea i Japonia zdecydowanie przodują i znalezienie zastępstwa wymaga w ich przypadku odrobiny poszukiwań i prób: toniki nawilżające i filtry UV.

Tonizacja jest u nas nadal kojarzona głównie z obniżaniem pH po myciu, królują hydrolaty, ew. “goły” kwas hialuronowy. Produkty te często są nieprzyjemne w użyciu (humektanty są lepiące w dotyku, z natury), zwykle też niedostatecznie nawilżają. Jest trochę produktów polskich, które “dają radę”, ale duża ich część niestety nie jest cruelty-free (najczęściej - nie sprawdzają dostawców). Przede wszystkim polecam mgiełki Miya, mimo, że u mnie niestety się nie sprawdziły - większość osób ma jednak cerę trochę mniej kapryśną, niż moja ;) Sama zaczynam testy Toniku-serum 2w1 z Tołpy i mam wielką nadzieję, że okaże się prostym, nudziarskim nawadniaczem, jakiego szukam.

Druga grupa - filtry UV - jest trochę trudniejsza w obsłudze. W tym temacie zgadzam się ze Swayze z Unnatural Vegan. Większość dobrych filtrów - w tym także zachodnich filtrów aptecznych z imponującym PPD, jak LRP - nie jest cf. Stosowanie filtrów to jednak nie tylko przeciwzmarszczkowy kaprys, ale przede wszystkim tania i efektywna metoda zapobiegania rakowi skóry. I w tym kontekście najważniejsze jest, by filtra używać. Codziennie. Niezbędny jest do tego filtr, którego używać się da. Który nie wywołuje pryszczy, nie szczypie w oczy, nie trzeba walczyć, by zechciał współgrać z makijażem. Te wszystkie rzeczy, które sprawiają, że rano zerkamy za okno z nadzieją, że może jest dziś na tyle pochmurnie, że da radę wyjść bez ochrony UV. Znalezienie takiego filtra, nawet z pełnej puli, już samo w sobie jest osiągnięciem, dodatkowe ograniczenia jedynie utrudniają to zadanie. Oczywiście zachęcam do szukania filtrów cf - firmy jak Coola czy Alba Botanica zbierają dobre opinie. Łatwo będzie też fankom filtrów fizycznych. W moim przypadku, nie trafiłam jeszcze na filtr cf, który przeszedłby pierwszą eliminację pt. “brak składników, po których mam pryszcze” - co nie znaczy, że przestałam szukać. Jeśli znacie filtr cruelty free bez tlenku cynku, witaminy E, alkoholi tłuszczowych, pochodnych kokosa i acne triggerów powyżej 2 (to te wszystkie myristyl myristate), koniecznie dajcie znać! Byłoby też super, gdyby zawierał więcej filtrów, niż sam dwutlenek tytanu. Dopóki na taki nie trafię, używam mojego obecnego filtra i skupiam się na wymianie reszty kosmetyków.

Nie chcę używać Twojego kremu. | Photo by Kote Puerto on Unsplash

Lepiej robić co można, niż nie robić nic
Może to mało optymistyczna konkluzja jak na tak długi post, jednak uważam, że w momencie, gdy ktoś chce wymienić wszystkie kosmetyki na cruelty-free, jest to jedyna rozsądna droga.

Najlepiej zacząć od produktów najmniej istotnych, łatwo zastępowalnych i takich, które lubimy często zmieniać: zwykle to np. mydło do rąk, żel pod prysznic, produkty do kąpieli. U mnie to była także chemia domowa (opcje ekologiczne - Klareko, Yope i Onlybio są cf :)) i pielęgnacja włosów, gdzie lubię testować nowe rzeczy. Stopniowo przechodzę do kolejnych produktów, na koniec zostawiając te, z którymi będzie najtrudniej - u mnie to filtr UV, serum Fitomedu i antyperspirant, ale dla kogoś innego mogą to być ulubione perfumy czy np. szampon przeciwłupieżowy. Może się okazać, że dla tego szamponu nie widać alternatywy - wówczas nie warto się tym zadręczać, bo zmieniwszy resztę kosmetyków i tak robimy więcej, niż ogół. W przypadku chorób skóry kosmetyki często zastępują lub wspierają leki i jest to zupełnie inna sytuacja, niż wybór nowej szminki.

Najfajniejsze w tym procesie jest poznawanie nowych marek, na które inaczej nie zwróciłabym może uwagi i moment, kiedy znajduję produkt cf dużo lepszy niż to, czego do tej pory używałam. Tak trafiłam na moje ulubione obecnie perfumy - Diptyque Tam Dao, myjek, który znacząco pomógł mi przy AZS - Odżywczą śmietankę do kąpieli z Momme czy świetną polską kolorówkę Glam Shop od Hani Knopińskiej.

Można oczywiście hurtem pozbyć się wszystkich obecnie posiadanych produktów i zakupić je wszystkie w wersji cf, ale raz, że wiąże się to z absurdalnymi kosztami, a dwa… przypominam post o wprowadzaniu nowych produktów ;)

Myślę, że jest to coś, przez co przechodziło wiele z nas, plan pt. “wymienię wszystkie swoje kosmetyki na azjatyckie!”. W tym przypadku również chciałabym, aby już wszystkie posiadane przeze mnie kosmetyki były nietestowane na zwierzętach, jednak muszą one trzymać pewien poziom, do którego przyzwyczaiły mnie kosmetyki azjatyckie. I takimi właśnie odkryciami chciałabym się z Wami dzielić :) Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną!

You Might Also Like

2 komentarze

  1. Fajnie by było gdybyś dawała znać o ciekawych "odkryciach" kosmetycznych. Jak dotąd większość kosmetyków w moim zbiorze była koreańska jednak również chciałabym wymienić je stopniowo na cf. Myślę, że mnie i osobom w podobnym położeniu taka mała " pomoc" w postaci chociażby mini recenzji czy podsunięcia fajnych zamienników baaaaardzo by się przydała. Tak swoją drogą od dawna podziwiam Twoją wiedzę i uwielbiam ten blog, bardzo mnie cieszy ta mała zmiana, powodzenia w poszukiwaniach ! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że nie jestem sama! :) Na pewno będę informować o godnych uwagi kosmetykach cf dla różnych typów cery. Moje ostatnie odkrycie to booster miedziowy z BU: nie tylko jest cf, ale to również ponad trzykrotnie tańszy dupe serum Copper Amino Isolate z NIOD i niebieskiego serum z Klairs.

      Usuń